piątek, 31 grudnia 2010

"Ja, Diablica", Katarzyna Berenika Miszczuk



 Ostatnio mam smaki na tematykę anielską, diabelską i wszelaką tej maści, więc mimo kiczowatej okładki z ekscytacją rzuciłam się na tę pozycję w Empiku. Od tej okładki zatem zaczynając, bo okładka to rzecz ważna. Muszę podkreślić, że na całe szczęście moja pozycja ma ją jakby podwójną - nie wiem czy to standard, bo na necie widzę wersje ze zwyczajną. Chodzi o to, że na wierzchu jest Wiktoria bez płonących oczu, pod spodem już z nimi, z tyłu za to umowa o pracę diablicy przysłania, niech wszystkim bożkom literatury będą dzięki, zdjęcia bohaterów - Beletha i Piotrka.Odrzuca mnie wrzucanie podobizn postaci do książki. Po pierwsze dlatego, że morduje aspekt wyobraźni. Nie po to czytam książki, żeby mi ktoś narzucał, jak mam sobie wyobrażać postacie, nie mam pięciu lat, żeby wymagać ilustracji jak w Kubusiu Puchatku. Po drugie, kojarzy mi się to z blogami trzynastoletnich autorek, gdzie można znaleźć nawet fotkę toalety, na którą siada główna bohaterka. Jeśli autorka sobie tak wyobraża swoich bohaterów - super, szczęścia życzę. Ale ja domagam się moich praw nie zaśmiecania mi obrazu zdjęciami. Nie mówiąc o tym, że jest to kompletny strzał w stopę, bo tak jak koncepcje tego co przerażające, piękno jest relatywne, więc dla mnie aparycja tych panów kompletnie nie pokrywa się z wizją bohaterów.

Wracając już do sedna. W książce mamy do czynienia z narracją pierwszoosobową. Główną bohaterką jest Wiktoria, która  na pierwszych kartach powieści zostaje diablicą. Pierwsze szwy na szytej grubą nicią charakterystyce postaci zaczynają się uwydatniać. Niby Wiki coś tam popłakuje, coś tam tęskni za życiem, rozmyśla o swojej śmierci, dobrym punktem są koszmary nocne, ale jednak ma się wrażenie, że autorka łatwo zapomina, że postać powinna być przez chwilę w szoku, żałobie, no nie wiem co się czuje po śmierci, ale mam wrażenie, że nie ochotę na flirt z nowopoznanym diabłem.

Co do samej postaci Wiktorii, długo można dywagować. Nie przypadła mi do serca, ale nie znienawidziłam jej dogłębnie, mimo że raczej nie wykazała się zbytnią bystrością w całym ciągu zdarzeń, nie mówiąc o naiwnej i dziecinnej "miłości" do infantylnie określanego przez cały czas Piotrusia. Wiktoria popełnia dużo błędów, niektóre jej przeoczenia i bezmyślność doprowadzają wczuwającego się w klimat czytelnika do pasji, ale z drugiej strony, czyż nie bardziej irytowałaby ludzka kobieta, która w dwa dni po swojej śmierci jest już cwańsza od tysiącletnich diabłów, nie daje się nigdy wyrolować, przejrzy każdy postęp, a poza tym powinna pretendować do szatańskiego tronu? Mimo wszystko wolę bohaterkę troszkę głupią, niż taką, która pozjadała wszystkie rozumy, i samego autora przerasta wizja wymyślenia czegoś, czemu ona nie podoła. Jedyne co naprawdę ukłuło mnie po oczach, to próba wyjaśniania każdego najmniejszego aspektu intryg Azazela, mimo że w większości dość łatwo się połapać. Psuje to smak intrygi i samej postaci.

Na uwagę zasługuje też reszta postaci, Beleth, Azazel i Piotr. Tutaj niestety dostanie się każdemu tworowi wyobraźni. Postać Piotra jest bezbarwna i pozbawiona sensu, nie rozumiem po co rozpraszać czytelnika jego nieciekawą obecnością, skoro jest tyle do eksploatowania w samym Los Diablos? Nie mówiąc o tym, że gorszy od śmiertelnika byłby chyba tylko anioł, ale i tak przez ten wątek "Ja, Diablica" może stanąć w równym szeregu z całym zatrzęsiem modnych ostatnio romansów, w których bohaterka przeżywa dramatyczny miłosny trójkąt między tym złym i tym dobrym. Obok postaci kobiecej i ziemskiego amanta mamy dwa diabły, przebiegłego Azazela i odrobinę tragicznego Beletha. Odczuwam ogromny zawód postacią tego pierwszego, bo jego wejście było spektakularne. Miałam nadzieję, że będzie naprawdę zły, podły, przemyślny, knujący… Prawdziwie diabelski, wbrew żartobliwej kanwie piekła. Niestety także w jego postać wkrada się komizm, zostaje on odarty z tajemniczości i wplątany w toporne dialogi. Uważam że został spłaszczony, a jego potencjal zmarnowany. Drugi diabeł przez większość czasu ujmuje nas niezłomną pewnością siebie czarującego kobieciarza i gdyby nie kompletnie pozbawiające godności odzywki w stylu „Wiki kochanie! Nic ci nie jest?! Powiedz coś! Skarbie, tak się martwiłem!”, to nie byłoby się do czego przyczepić.  Pozostałe kreacje nie dostały zbyt wiele światła, ale Belfegor czy Kleopatra były wyraźnie postaciami z przymrużeniem oka, które zresztą powinno być głównym nurtem interpretacji, jeśli ktoś chce przeczytać tę powieść z przyjemnością. Cała ideologia piekła i nieba, wszystkie postacie i wydarzenia noszą znamiona pisania pół-żartem. Nie zazna się tam prawdziwego mroku, zła, ciemności. Diabły są uśmiechnięte i nawiązują relacje niekiedy bliższe niż ludzie, piekło to wesołe miejsce, gdzie przychodzi się poimprezować, a grzesznicy, którzy nie są gwałcicielami i mordercami mogą liczyć na wybór lokum w życiu po życiu. Niestety nie można też liczyć na zbyt konkretną fabułę, bo chociaż w pewnym momencie akcja schodzi z romansu, to ma się wrażenie, jakby za połową książki autorka zorientowała się, że zapomniała o czymś ważnym. Przez to rozwój wydarzeń jest później karkołomny, mało spójny i trochę na siłę. Zakończenie jest do przewidzenia, a na drodze do niego często uderza myśl, że przydałoby się wykorzystać tę ostateczną kartę wcześniej, zanim niosła ze sobą nieprzyjemne konsekwencje.

Podsumowując, lektura lekka, przyjemna, ale niepowalająca. Pomysł intrygujący, ale nie do końca wykorzystany.

piątek, 24 grudnia 2010

Łiii

Grecki pożeracz utworzony. Burmistrz czeka żeby przeciąć wstążeczkę gdy nadejdzie czas pierwszej notki z recenzją, już niedługo.